czwartek, 23 stycznia 2014

Rozpoczęcie sezonu 2014

Chociaż większości amatorów (polskich) trudno to sobie wyobrazić, to niektórzy zawodowcy właśnie teraz zaczynają sezon.Pomijając Mistrzostwa Australii i Nowej Zelandii, które przecież musiały się odbyć zimą, zostały już rozegrane 2 wieloetapowe wyścigi: La Tropicale Amissa Bongo (Gabon, kategoria 2.1) i Vuelta al Tachira en Bicicleta (Wenezuela, kategoria 2.2). Domyślam się, że nie każdy śledzi wyścigi już od połowy stycznia, więc czas przybliżyć trochę najważniejsze wydarzenia tych wyścigów.
Pierwszy afrykański zwycięzca
Może się wydawać, że żadnej dobrej drużynie z Europy nie będzie się chciało lecieć do Gabonu na jeden wyścig. Nie jest to prawidłowe myślenie, bowiem lista dotychczasowych zwycięzców tego, rozgrywanego od 2006 roku wyścigu jest dosyć imponująca jak na kraj, w którym jest rozgrywany. Veikkanen, Guesdon, Jegou, Ladagnous, Charteau (3 razy) i Gene. Wszyscy z mniejszymi lub większymi osiągnięciami w większych wyścigach. Wszyscy z Europy. Dopiero w 9. edycji kibice doczekali się zwycięstwa kolarza z Afryki. Natnael Berhane, bo o nim mowa, co prawda nie wygrywał etapów, ale zawsze był tam gdzie trzeba. Do tego na dwóch ostatnich etapach zdobywał sekundy bonifikat na lotnych finiszach, co pozwoliło mu odnieść pierwsze zwycięstwo w tym sezonie.

 Natnael Berhane, futur jeune prodige du cyclisme européen. © MAXPPP
Foto: MaxPPP
Jest drużyna, jest moc
Przez 5 etapów liderem La Tropciale Amissa Bongo był Luis Leon Sanchez. Bardzo długo nie było wiadomo, gdzie będzie jeździć, oficjalna informacja została podana dopiero w Boże Narodzenie. Nowy nabytek Caja Rural jednym wygranym etapem i 2 miejscem w KG już teraz udowadnia, że mimo niekończącej się afery dopingowej Rabobanku (wszystkie afery dopingowe można uznać za "niekończące się"), warto było dać mu kolejną szansę.
Jednak prawdziwy powrót zanotował Linus Gerdemann. Ten niemiecki zawodnik jeździł już prawie wszędzie:CSC, T-Mobile, Columbia (późniejsze HTC), Milram, Leopard, Radioshack-ale w 2013 roku został bez drużyny. Z tego co mówił, cały sezon ciężko trenował. Chyba trzeba w to uwierzyć, bowiem w pierwszym wyścigu w barwach MTN Qhubeka (do kolekcji brakowało afrykańskiego zespołu) zajął wysokie, 5 miejsce. Coś mi mówi, że będzie trzeba na niego uważać w tym sezonie.
Ludzie znikąd
Mogłoby się wydawać, ze w Gabonie będzie takich mnóstwo. I w tym stwierdzeniu jest sporo racji, bo co przeciętnemu kibicowi mówią nazwiska Mba czy Seibeb. la Tropicale Amissa Bongo można jednak nazwać "afrykańskim Tour de France", wszystkie reprezentacje narodowe wystawiają tam najmocniejszych zawodników i na niektórych trzeba zwrócić uwagę. Pomijając Marokańczyków, którzy pewnie i tak nigdy nie wyjadą do Europy (ciekawe czemu?), zdecydowanie godni uwagi są kolarze z Erytrei. Wielu z nich, jak Teklehaimanot, Kudus czy przede wszystkim Berhane, zwycięzca wyścigu, to zawodnicy znani kibicom kolarstwa na całym świecie. Jednak jest wielu innych zawodników godnych uwagi z tamtego kraju. Nie będę wypisywał nazwisk, bo wątpię, żeby ktoś zapamiętał np. Okubamariama, ale pamiętajcie-jeśli na dużym wyścigu pojawia się kolarz z Erytrei, to nie będzie tylko chłopcem do bicia, przyjeżdżającym w grupetto na każdym etapie.
Moją uwagę przykuł jeszcze jeden dosyć egzotyczny zawodnik, tym razem z Namibii (kolarstwo w tym kraju także się prężnie rozwija), choć na Namibijczyka nie wygląda. Dan Craven, wicemistrz Afryki, 11 w tegorocznym La Tropicale Amissa Bongo, do tego kilka innych dobrych wyników w dużych europejskich wyścigach (m. in. Tour of Britain). Ale pomijając wyniki, on po prostu wygląda... inaczej.
Foto: Daniel Simms
Wakacje Włochów
Takie można odnieść wrażenie patrząc na wyniki Vuelta al Tachira. Prokontynentalne Neri Sottoli przyjeżdża do Wenezueli, teoretycznie powinni wygrać wszystko. Może prawie wszystko. Wygrali 2 etapy (z dziesięciu). Może to i lepiej, ta walka między Wenezuelczykami też ma swój urok. Pewnie nie wielu ludzi interesuje ta rywalizacja zawodników o których nigdy nie słyszeli i pewnie nigdy nie usłyszą, ale i tutaj znalazła się jedna perełka. Jose Rujano, który problemów w swojej karierze miał dużo więcej niż sukcesów, na sezon 2014 nie znalazł sobie drużyny i pojechał do swojego kraju na jeden z dwóch największych wyścigów tam rozgrywanych. Nie błyszczy formą, od kogoś, kto w pamiętnym Giro w 2011 roku jako jedyny utrzymywał koło Contadora, można oczekiwać czegoś więcej niż walka o pierwszą dziesiątkę KG.

 Jose Rujano wins, Giro d'Italia 2011, stage 13Foto: Graham Watson
Aż tyle i zarazem tylko tyle się wydarzyło w poprzednim tygodniu. Aż, bo od października nie działo się absolutnie nic. Tylko, bo w najbliższych dniach rozgrywane będą dużo większe wyścigi-Tour de San Luis i Tour Down Under. Dlatego uspokajam wszystkich, którzy znali może ze trzy nazwiska z całego tekstu-od jutra wracamy do Cavendishów i Nibalich.